Jak Zawisza do matki nie dojechał
- Jestem Zawisza Czarny,
prowadź mnie do Maćka i Zbyszka, przybywam z ważną nowiną. - Ci ludzie są tacy
irytujący, przecież widać, że ja to ja i nikt inny, nie trzeba zadawać takich
banalnych pytań.
Chłop zawołał jakiegoś
chłopaczka i kazał zaprowadzić mnie do Zgorzelic, tylko po co?
- Ja do rycerzy z Bogdańca, nie do Zycha.
- Pan Maćko udał się z
samego rana, by odwiedzić panienkę Zychównę, a pan Zbyszko pojechał za nim dwie
godziny temu i jeszcze nie wrócili, więc może szlachetny pan zaczekać we dworze
do ich powrotu albo udać się do nich.
No tak, zachciało im się
sąsiedzkich odwiedzin, a ja teraz będzie za nimi jeździł, kiedy śpieszę się do
domu, ale lepsze to, niż siedzenie samemu w Bogdańcu...
- Więc którędy do dworu w
Zgorzelicach?
- Antek zaprowadzi
szlachetnego pana. Antek, pokaż drogę do Zgorzelic, ale wracaj od razu, bo
jeszcze pracy nie skończyłeś.
Tak więc kiedy pachołek
przyprowadził mnie do dworu szybko wrócił na pole, mrucząc uprzednio jakieś
pożegnanie. Jak oni mogą pozwalać chłopom na takie zachowanie? Całkowity brak
szacunku! Uraził moją rycerską dumę.
- Czyż to nie Zawisza z
Garbowa? Witamy, cóż cię tu sprowadza? - Nawet nie zauważyłem kiedy przed domem
zjawił się Maćko w towarzystwie Jagienki, wyglądała tak pięknie, jak zapamiętałem,
może nawet jeszcze ładniej, niż kiedy widziałem ją ostatnio. Przywitałem się z
rycerzem podając mu dłoń, a następnie klęknąłem na jedno kolano i pocałowałem
dziewczynę w rękę, na co ta nieznacznie się zaczerwieniła i szybko cofnęła
dłoń. Szkoda.
-
Zawisza Czarny z Garbowa.
- Jagienka, pójdę
przygotować kolację. - I znikła za drzwiami. Maćko wspominał kiedyś, że
chciałby jej dla bratanka, ale jak widać jego plan nie wszedł jeszcze w życie, raczej
wątpię czy jeszcze wejdzie, mam nadzieję, że nie. Z rozmyślań wyrwało mnie
ponowne pytanie rycerza.
- Co cię tu sprowadza?
- Przyjechałem na prośbę
księżnej, w drodze do mojej chorej matki, prosiła, by sprawdzić co u was i czy
nie trzeba pomóc jakoś?
- U nas źle, ale pomóc się
nie da.
- Jak się nie da, zawsze się da.
- Na Zbyszka nic nie
pomoże. Uparł się, że tylko Jurandównę kochał i nikogo więcej.
- Ale cóż on wymyślił, że
aż tak cię zdenerwował?
- Bo zamiast z Jagną się do
ślubu szykować, to do klasztoru wstąpi! Dzisiaj ostatni dzień i tylko patrzeć
jak przepadnie. - Czyli Zychówna sama zostanie? A jednak czasem i ja mam
szczęście.
- I tak po prostu
wyjeżdża?
- Nie po prostu, parę
miesięcy się namyślał i nadzieję jej dawał. - Prychnął Maćko, widać było, że
się na bratanku zawiódł.
- No to mu trochę czasu
zajęła ta decyzja, ale jak panienka na to zareagowała?
- Rozmawiać przestała, nie
uśmiecha się i tylko płacze po kątach, jak myśli, że nikt nie patrzy.
- A on wie? Może gdyby
wiedział... - Musiałem się upewnić, że Zbyszko nie wróci i, że mogę spokojnie
się Jagienką zaopiekować.
- Wie, ale mówi, że sama
sobie poradzi.
- A gdzie jest teraz?
- Zbyszko? Był tutaj, ale z
nami nie wyszedł. Wejdźmy do środka, pewnie siedzi gdzieś w kącie. - Poszedłem
za Maćkiem do domu, podobał mi się wystrój, chętnie bym tu został, do matki pojadę
potem.
***
I został, do śmierci, ale zanim na zmarcie się brał, to Jagienkę poślubił, trójkę dzieci odchował i wnuków doczekał.
Gabrysiu, bardzo dobra historyjka.
OdpowiedzUsuńZapomniałaś jednak o narracji pierwszoosobowej.
Poprawiłam już na narrację trzecioosobową, przepraszam, że nie wcześniej, ale nie miałam zbytnio kiedy, teraz powinno być dobrze.
OdpowiedzUsuń